czwartek, 30 października 2008

Ryty Cienia I. Przed drzwiami: Tancerz Cieni

Monotonny, gardłowy zaśpiew z wielu trzewi wdarł się do świadomości Guilla. Jego umysł, otumaniony mieszanką grzybów, mętnego alkoholu i ziół, oderwał się od kontemplacji wzorów tworzonych przez kadzidlane dymy. Białe linie splatały się i rozplatały, tworząc niedocieczoną arabeskę, więżącą jego umysł w powtarzalnych i jednocześnie coraz to nowych fraktalnych wzorach. On sam kręcił się w miejscu z rozrzuconymi na boki rękoma. Czuł się niczym w klatce, jakby stał za kratą oddzielającą niego samego od rzeczy, od istnienia. Za kratownicą dostrzegał zarysy ciemnych postaci, stojących w kręgu, drgających w monotonnym tańcu - podskok na jednej nodze, przeniesienie ciężaru na drugą i znów podskok - rytm był idealny, powtarzalny, niezmienny, wieczysty. Towarzyszyło mu gardłowe zawodzenie i brzęk kijów uderzających w tykwy.

Guillermo przestał się obracać wokół własnej osi, starał się skupić wzrok na którejkolwiek z postaci, uchwycić jej rysy, jej ziemską postać, racjonalna cząstka umysłu jeszcze szukała punktu zaczepienia. Błąd. Świat dokoła nie przestał wirować, zasłona mgły nie przetarła się, zmieniała się coraz szybciej, przestał już rejestrować jej permutacje. Trzy postacie z zewnętrznego kręgu wyciągnęły cieniste dłonie a w zasłonie otwarły się trzy wirujące otwory.

Pierwsza zdarła zeń białą tunikę, którą założył specjalnie na tę okazję, i poczęła smarować jego ciało dziwną, oleistą czarną substancją. Potem druga założyła mu na ramiona cmentarny całun, przesiąknięty zapachem balsamicznych olejków. Trzecia wcisnęła mu w rękę zwyczajny, biały okorowany kij. Dłonie cofnęły się i w tej samej chwili ujrzał pod sobą czarny wir pustki w zasłonie mgły okalającej jego bose stopy. Wir rozszerzał się, otwierając w czarną przepaść, we wsysającą go próżnię. Nie walczył. Nie warto. Spadał.

Brak komentarzy: